Matka Edenu Chris Beckett 6,9
ocenił(a) na 82 lata temu „Matka Edenu jest gorsza od Ciemnego Edenu” – z tym stwierdzeniem zdążyłem się osłuchać na długo przed sięgnięciem po drugą część historii wykreowanej w umyśle Chrisa Becketta, byłem więc mentalnie przygotowany na lekki zawód odpowiednio obniżając moje oczekiwania. Czy słusznie? „Matka Edenu” z pewnością nie wywołuje podobnego poczucia zachwytu co jej poprzedniczka, jednak moim zdaniem nadal jest to bardzo dobra książka mająca wiele do zaoferowania, której głównym mankamentem jest brak pewnego rodzaju dynamizmu fabularnego. Zacznijmy jednak od początku.
Wydarzenia „Matki Edenu” rozgrywają się kilka pokoleń po tych z „Ciemnego Edenu”. Spór Johna Czerwoniucha z członkami starej Rodziny urósł do rangi otwartego konfliktu. Nastąpił czas Podziału, w trakcie którego ludzie rozproszyli się po całym Edenie szukając skrawka ziemi, na którym mogliby żyć w spokoju od wojny o Pierścień Angeli –symbolu władzy absolutnej i błogosławieństwa dalekich przodków.
W tym nowym świecie nasza główna bohaterka, Gwiazdeczka Strumyk, mieszka na małej, prowincjonalnej wysepce. Plotka głosi, że potomkowie Johna Czerwoniucha po latach powrócili zza Stawu Świat i przywożą na Starą Ziemię coś, co do tej pory było całkowicie nieobecne na Edenie – przetworzony metal. Chcąc sprawdzić prawdziwość tych pogłosek, Gwiazdeczka razem z rodziną i przyjaciółmi wyprawiają się do miasta portowego Dom Lon Downika. Spotyka tam bogatego, przystojnego młodzieńca imieniem Zielonokamyk, który zakochuje się w dziewczynie od pierwszego wejrzenia i oferuje jej podróż zza Wielki Staw, lecz za tą propozycją kryją się tajemnice i niebezpieczeństwa, których nasza bohaterka nie może sobie nawet wyobrazić.
Zacznę nietypowo od wad powieści aby później przejść już wyłącznie do tych elementów, którymi Beckett rozkochał mnie w świecie Edenu. Jak już wspominałem, książkę charakteryzuje pewien zastój fabularny. Przez ¾ powieści czujemy się tak, jakbyśmy oczami bohaterki poznawali świat przedstawiony, lecz nie do końca wchodzili z nim w dynamiczną interakcję. Obserwujemy, przyswajamy nowe informacje, jednak nie czujemy w żadnym stopniu napięcia czy obawy o bezpieczeństwo Gwiazdeczki i to przez przeważającą część powieści (może przez 50 stron czujemy się wrzuceni w wir akcji). Dla porównania w „Ciemnym Edenie” przez niemal cały czas podróż Johna Czerwoniucha i jego misja wyprowadzenia ludzi z okrągłej doliny miała jednocześnie charakter światotwórczy jak i osobistej drogi. Trzymaliśmy za niego kciuki, martwiliśmy się o niego, kibicowaliśmy mu w jego dążeniu do celu. W „Matce Edenu” tego nie mamy, warstwa ideologiczna powieści wypływa tu na pierwszy plan (sytuacja polityczno-społeczna Edenu odzwierciedlająca historyczny okres funkcjonowania systemów feudalnych na prawdziwej Ziemi),podczas gdy w pierwszej odsłonie była ona wprawnie wpleciona w historię przygodową protagonisty (motyw transformacji społeczeństw pierwotnych i rola wierzeń w życiu społecznym grup oraz jednostek). Tym samym nie będąc zainteresowanym „drugim dnem” opowieści nie zainteresuje nas także historia Gwiazdeczki.
Po drugie: wspaniałe słowotwórstwo Becketta stanowi wartość dodaną dla świata przedstawionego, natomiast nie dodaje nic do warstwy fabularnej, która odarta z tych wszystkich ekscytujących ozdobników wygląda banalnie i nudno. Wiecie, ot kolejna historia o nisko urodzonej dziewczynie z prowincji poznającej księcia, który zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia, zabiera ją do zamku i tam postanawiają wspólnie wpłynąć na polityką królestwa. Zabrakło bardziej nietuzinkowej opowieści dla tak misternie skonstruowanego świata.
I tym sposobem przejdźmy do zalet: jak już wspominałem, worldbuilding dorównuje temu z pierwowzoru. Nadal mamy piękne, egzotyczne krajobrazy takie jak płynięcie przez ocean podświetlony od dołu milionem świateł, a jednocześnie trochę inne tło. Na przełomie lat nastąpiło wiele zmian: handel wymienny został prawie całkowicie zastąpiony przez pieniądz, wynaleziono żagiel, ludzie nie żyją już w szałasach ale porządnych domach, obiekty kultu religijnego się sprzedaje w postaci wisiorków czy amuletów, wszyscy noszą kolorowe ubrania ze skór a niektórzy podróżują już na wozach. Fantastyczne jest również to, jak wydarzenia z „Ciemnego Edenu” obrosły własnym mitem i stały się opowieściami, powstały nowe wyrażenia mające swoje źródło w przełomowych momentach z życia Johna Czerwoniucha i jego paczki. Religia w tym nowym świecie Edenu jeszcze w większym sposób kształtuje szereg odmiennych społeczeństw i ma nawet wpływ na dyskurs polityczny między zwaśnionymi ugrupowaniami. Pierścień Angeli ma tutaj wymiar religijnej relikwii, która nobilituje do posiadania swojego rodzaju błogosławieństwa od samej Angeli, matki wszystkich ludzi. Kto ma pierścień ten ma władzę nad umysłami i duszami mieszkańców.
Beckett w fantastyczny sposób szkicuje nam hierarchię społeczną królestwa zza Stawu Świat. Mamy tutaj odpowiedniki wszystkich klas znanych nam z lekcji historii: Naczelnika (Król),nauczyciele (duchowieństwo),wodzowie (władzy lenni, szlachta),pierścieniowi (rycerze podlegli landlordom),leśni ludzi (chłopi),nietoperze (niewolnicy). Klasa średnia się nie wykształciła na skutek braku handlu z koloniami zza wody (a z historii wiemy, że największą część klasy średniej stanowili właśnie kupcy/handlarze). Autor w ciekawy sposób przedstawia nam dynamikę tych wszystkich grup, wzajemne relacje pomiędzy klasami wyższymi i niższymi oraz to, w jaki sposób duchowieństwo i szlachta walczą o więcej przywilejów dla swojej kasty (i jak doprowadziła to do totalnego paraliżu władzy i zabetonowania obowiązującego systemu. Rozpoczął się festiwal wręczania kolejnych przywilejów, osłabiając tym samym władzę króla).
Świetnie to ilustruje poniższy cytat: (str. 187)
„Nowa Ziemia jest jak góra kamiennych bloków, z których wodzowie budują swoje domy. Naczelnik siedzi na samej górze, pod nim wodzowie i nauczyciele, jeszcze niżej wszyscy mali ludzie, co kopią metal, zbierają gwiazdokwiaty i hodują nietoperze. I nikt tworzący tę górę nie może robić, co zechce, nawet Naczelnik. Każdego przyciska ktoś od góry i podtrzymuje ktoś od dołu"
W trakcie lektury często się zastanawiałem: czy nasza cywilizacja musiała przejść przez te wszystkie etapy – niewolnictwo, wyzysk, klasowy podział społeczeństwa – abyśmy osiągnęli nasz obecny poziom rozwoju? Aby nasz transport, medycyna, przemysł doszły do tego punktu w jakim jesteśmy obecnie? „Matka Edenu” przekonała mnie jednak, że tak. Choć to były nieludzkie czasy, przepełnione cierpieniem, to jednak gdyby nie one to nie wiadomo, gdzie znajdowalibyśmy się dziś, ile osób co roku umierałoby od różnych chorób czy cierpiało skrajną nędzę bo nie miało swobodnego dostępu do edukacji czy komunikacji? (co wraz z rosnącą liczebnością populacji przybiera na znaczeniu)
„-To niesprawiedliwe, że...
-A co ma do tego sprawiedliwość? Myślisz, że Ziemia zbudowała statki kosmiczne dzięki sprawiedliwości?
-To jest jak budowanie z kamieni - odezwała się nagle Gwiazdeczka - Jesli chcesz, aby ściana była wysoka, musisz stawiać jeden kamień na drugim.
-Dziewczyna rozumie to lepiej od Ciebie, synu.
-Rozumiem to, bo na ziemi, z której pochodzę, wszystkie kamienie sa obok siebie na ziemi. To było dobrze i sprawiedliwie, ale nigdy byśmy się nie nauczyli, jak robić metal albo auta na kołach. A co dopiero statki kosmiczne"
(str. 190)
Myślę, że w tamtym momencie naszej historii, bez tych wszystkich osiągnięć technologicznych, prawnych i społecznych, ten sposób rozwoju był jedynym, który mógł zadziałać, obojętnie co nasza moralność każe nam o tym sądzić. Warto jednak sobie wyrobić własne zdanie po przeczytaniu tej książki.
Kilku recenzentów napisało, że Gwiazdeczka była naiwna. Nie uważam, że to dobre określenie. Była po prostu niedoświadczona i brakowało jej odpowiedniej perspektywy, którą my nabraliśmy dzięki studiowaniu wielu wieków naszej nowożytnej historii. Ona tego nie miała, więc jak mogła dostrzec rzeczy które dla nas, czytelników, wydawały się takie oczywiste?
Ostatecznie historia Gwiazdeczki prowadzi do jej prób zniesienia nierówności społecznych, rasizmu oraz niewolnictwa, a także osiągnięcia równouprawnienia kobiet w tym patriarchalnym społeczeństwie. Bohaterka zrozumie, dlaczego ta rewolucja o której marzy jest tak trudna do wcielenia w życie i tym samym my zrozumiemy, czemu przez tyle stuleci ten porządek rzeczy nie ulegał zmianom na naszej planecie, choćby wielu dobrych ludzi tak bardzo się starało, aby coś z tym zrobić.
Zakończenie powieści jest jeszcze bardziej otwarte niż te w „Ciemny Edenie” i z pewnością nie przynosi ono całkowitego spełnienia. Z drugiej strony muszę pochwalić autora za odwagę, iż zdecydował się na taki sposób zwieńczenia tej historii. Mam wrażenie, że autor stara się nam pokazać, że historia tej cywilizacji nadal się toczy i nie kończy, tak samo jak naszej. Świat podległa nieustannym transformacjom i o ile losy poszczególnych postaci osiągają pewnego rodzaju konkluzję to cywilizacja nadal będzie się rozwijać, jednak to nowi ludzi będą tworzyć ten inny kształt świata, natomiast starzy bohaterowie muszą zejść ze sceny, odejść do historii czy mitów. Oni już odegrali swoje role.
Nie zgadzam się z niektórymi recenzentami którzy mówią, że elementy fantastyczne mogłyby równie dobrze nie istnieć dla tej powieści, tak dosłownie autor przywołuje tutaj motywy władzy, niewolnictwa i wojny klas. Uważam, że istnienie świata wymyślonego, całkowicie oderwanego od dat i miejsc naszej Ziemi sprawia, że opowieść nabiera uniwersalnego charakteru, a zaprezentowane motywy można rozważać w szerszym aspekcie. To właśnie jest największa siła fantastyki – jej uniwersalność, ponadczasowość i nie przywiązywanie wagi do geograficznego punktu zaczepienia.
Zarówno w „Ciemnym Edenie” jak i „Matce Edenu” największe wrażenie zrobił na mnie drobiazgowy świat przedstawiony, niezwykła wyobraźnia, interesujący styl, egzotyczne słowotwórstwo, język symboliczny za pomocą którego Beckett odmalowuje nam historie cywilizacji ludzkiej na nowo, a dodatkowo robi to w atrakcyjnej wizualnie formie. Ostatnie pytanie, które przychodzi mi do głowy po przeczytaniu obu powieści: zakładając, że ludzie dotarliby na inną planetę, pozbawieni wiedzy o historii i doświadczeń nabytych tu, na Ziemi, wyposażeni jedynie w niewielką wspólną bazę początkową, to czy cywilizacja którą by stworzyli przypominałaby tą która stworzyliśmy na naszej planecie? Czy popełnialiby te same błędy, tworzyli te same grupy społeczne i ustroje polityczne, kłócili się i zabijali za te same dobra, wartości i przekonania? Jeśli tak, to czy to leży w naszej naturze czy wynika z tej wspólnej bazy początkowej? A jeśli to drugie, to co było taką wspólną bazą początkową dla pierwotnych społeczeństw Edenu i naszą, Ziemian?
Odpowiedź brzmi: religia. Czy to możliwe, aby to idea religii była w dużej mierze odpowiedzialna za znaczą cześć niesprawiedliwości i cierpienia jakich doświadczyli ludzi na przełomie wieków i do dziś, w pewnych częściach świata, wciąż doświadczają? Pozostawiam to pytanie do własnego przestudiowania w kontekście dwóch pierwszych części sagi o Edenie. Moje zdanie w tej kwestii pozostawię dla siebie.
Polecam. Nie jest to książka dla wszystkich, ale z pewnością jest to powieść, która pod płaszczykiem prostej opowiastki w interesujący sposób dokonuje rekonstrukcji historii naszej cywilizacji i stanowi również dobrą rozrywkę. Jest prostolinijna, ale jednocześnie niezwykle immersyjna i pobudzająca wyobraźnię. Choć zdaję sobie sprawę z jej wad to nie mogłem oderwać się od lektury, więc subiektywnie daję jej jedno oczko wyżej.